cv

Beata Słuszkiewicz - Kaczorowska     /29 I 1916, Wiedeń - 6 X 2006, Sopot/

Studia artystyczne: Państwowy Instytut Sztuk Plastycznych we Lwowie /1936-37/,
malarstwo i rysunek przy Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej /1937-39/,
dyplom na Wydziale Grafiki w Instytucie Sztuk Plastycznych we Lwowie w 1942r.
Od 1945 r. członek Związku Polskich Artystów Plastyków.
Twórczość w zakresie grafiki artystycznej i użytkowej,
projektowania wzorów tkanin drukowanych, tłoczenie w skórze.
Współpraca z Cepelią od 1962r. - projektowanie wytłoczeń w skórze  w Wytwórni Wyrobów Skórzanych w Sopocie.

Wystawy indywidualne:
1959 - Gdańsk "SARP" w Strzelnicy św. Jerzego XI - XII
1960 - Sopot, Klub "MPiK" wystawa exlibrisów - VIII
1963 - Stargard Szczeciński wystawa exlibrisu 16 - 24 V
1964 - Bydgoszcz 
1965 - Oliwa Klub Garnizonowy Marynarki Wojennej /VI, wystawa grafiki, z Krystyną Górską/
1966 - Bydgoszcz, Toruń, BWA Sopot /wystawa grafiki, z Krystyną Górską/
1968 - Sopot Klub MPiK
1974 - Szwecja Malmö, Galeria "Ludowa" Andersz /wystawa grafiki, z Krystyną Górską/
1979 - USA, Seatle, Galeria "Ludowa"
1989 - Neustadt a. d. Aisch "Galeriie in der Sparkasse" - grafika, rysunek
1989 - Galeria BWA Sopot ok 200 pra, I - II
1993 - Galeria Cafe VEGA Zamek Ks. Pomorskich  Szczecin /24 prace/
1997 -  Sopot "Dworek Sierakowskich "Ze Lwowa do Trójmiasta" /VII - VIII/
1998 - Orłowo Domek Żeromskiego "Uśmiechnijmy się" ( 60 dowcipów z przed 60 lat)
1999 - Gdynia Muzeum Miasta Gdyni Towarzystwo Miłośników Gdyni
2001 - Gdynia Kawiarnia "Strych" Muzeum Miasta Gdyni
2002 - Gdańsk Galeria "PUNKT"
2003 - Sopot Dworek Sierakowskich wystawa grafiki, Ita Przyłuska - rzeźba, III - IV

Udział w wystawach w kraju
1948 - IV Ogólnopolska Wystawa Zimowa. Radom
1949 - II Festiwal Plastyki w Sopocie  Ogólnopolska Wystawa Marynistyczna
1950 - I Wystawa Ogólnopolska Warszawa
1950 - XII - I 1951 / VI Ogólnopolska Wystawa Zimowa. Radom
1950 - III Festiwal Plastyki w Sopocie  II Ogólnopolska Wystawa Marynistyczna
1951 - VII Ogólnopolska Wystawa Zimowa. Radom
1955 - XI Ogólnopolska Wystawa Zimowa. Radom
1956 - I Ogólnopolska Wystawa Grafiki A Rysunku, Warszawa 
1956 - XIOgólnopolska Wystawa Zimowa. Radom
1959 - II OWGAR Warszawa kwiecień
1959 - XV Ogólnopolska Wystawa Zimowa. Radom grudzień
1960 - III Ogólnopolska Wystawa Marynistyczna Warszawa czerwiec
1960 - I Biennale Grafiki, Kraków 
1961 - Grafika artystyczna i rysunek,  Warszawa 
1964; 1967 - II i IV Ogólnopolski konkurs grafiki marynistycznej, Gdańsk 
1965 - Wystawa grafiki i rzeźby, Warszawa 
1968 - Wystawa pokonkursowa "Jeździec i koń", Warszawa 1968


Udział w wystawach okręgowych i okolicznościowych
Wystawa Malarstwa i Rzeźby ZPAP, Kraków -1945
Wystawa Polonia, Kraków -1945
Wystawa Wiosenna, Gdańsk -1946
Wystawa Okręgowa, Sopot -1947, 1948, 1950, 1951, 1953, 1954, 1955, 1956, 
1957, 1959, 1960, 1964, 1968, 
Wystawa Pierwszomajowa Sopot - 1951, 1952, 1953, 1954, 1955, 1958, 1960.
Wystawa Rysunków i Akwarel. Sopot - 1952

   

Udział w wystawach sztuki polskiej za granicą i międzynarodowych, m.in.:

1959 - Międzynarodowa Wystawa Ekslibrisu, Sztokholm
1959 - Międzynarodowa Wystawa Sztuki Państw Nadbałtyckich "Bałtyk w Grafice", Sopot 
1960 - Ostseewoche, Rostock 
1961 - Ostseewoche, Rostock 
1961 - Międzynarodowy Kongres Ekslibrisu, Lipsk 
Wystawa  Polskiej Grafikii Rysunku:
1963 - Hawana; Bruksela 
1964 - Caracas; Montevideo; Antwerpia; Gandawa; Meksyk
            Wielka Brytania, Jugosławia, 
1969 - British International Print Biennale, Wielka Brytania, Bradford   
1972 - Wystawa Polskiego Malarstwa i Grafiki, Francja, Pont d'Eveque 
1966 - Międzynarodowa Wystawa Ekslibris Współczesnego. Warszawa
1973 - Wystawa "Polska Grafika z Gdańska", Szwecja Kalmar
1974 - "Malarstwo i Grafika Gdańska", Bułgaria  Warna -1974
1974 - Międzynarodowe Targi Rzemiosła Artystycznego, Włochy  Florencja
1975 - Wystawa z okazji "Dni Polskich". Norwegia Oslo
1975 - Wystawa Grafiki "6 Grafików", Szwecja Nassjo RFN Fulda
1977 - "Polskie Malarstwo, Grafika, Rzeźba i Gobelin z Gdańska", RFN Kilonia
1979; 1981; 1980 1985 - Polsko - Fińska Wystawa Marynistyczna, Finlandia Turku, Rauma  1988 - Narodowe Targi Kanadyjskie,Kanada Toronto 

Wystawy okolicznościowe


Nagrody i wyróżnienia na wystawach i w konkursach, m.in. :
w konkursach organizowanych przez Cepelię
nagrody w konkursach na plakat "Dni Morza" 

Prace w zbiorach:
Ministerstwo Kultury i Sztuki w Warszawie,
Ministerstwo Obrony Narodowej w Warszawie,
Muzeum Narodowe w Gdańsku,
Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie,
Muzeum Narodowe w Warszawie,
Muzeum Pomorza Zachodniego w Szczecinie,
Muzeum w Toruniu,
Gabinet Rycin PAN w Gdańsku,
Ossolineum we Wrocławiu,
Muzeum w Rostocku,
Galeria Tretiakowska w Moskwie,
oraz w zbiorach prywatnych w kraju i zagranicą.


Na podstawie archiwum własnego oraz
 "Artyści plastycy z kręgu Cepelia"     /Warszawa "Zachęta VII 1973/
Folder z wystawy "Biało - czarne i w kolorze" / Galerie Sztuki BWA w Sopocie 1989 r./

Nasi Rodzice - /opowiadanie Beaty/

Poznali się na zabawie dla dzieci; było kakao i duży tort. Potem wieczorki młodzieżowe, ślizgawka. Wiem od Matki, że już wtedy wesoły chłopiec z ciemną czupryną podobał się jej. Po latach Romeczek stał się jedynym ukochaniem jej życia. Była śliczna najładniejsza z sześciu sióstr, ale nieśmiała. Miała wybitne zamiłowanie do malarstwa. niedawno, już po śmierci mamy, dostałam z Wiednia od Heli i Wandy (siostry Kustronianki, kiedyś tworzyły z matką, Heleną z Boguszów, nierozłączną trójkę, czyli "Kleeblatt") kilka arkusików papieru listowego zdobionego w lewym górnym rogu rysunkami piórkiem. Przedstawiają dziewczynki w sukienkach z końca XIX w., precyzyjne, lekko podkolorowane akwarelą, uroczo subtelne. Był to pewno prezent dla cioci  Heleny z okresu, gdy mamę, jako dziesięcioletnią rodzice na rok oddali do wiedeńskiej rodziny. Wuj Tomasz  Kustroń, był zawodowym wojskowym, nie powodziło mu się świetnie, mama z wrodzonej delikatności nie chciała ich "objadać": "nie dziękuję..." a bywała autentycznie głodna. Myślę, że na życiu mamy zaważyła rozmowa, którą niechcący usłyszała, gdy trzecia z rzędu małych Winiarzówien, Hela, zmarła w ósmym roku życia na szkarlatynę. Wyróżniała się inteligencją, urokiem i była najbardziej ze wszystkich kochana. Babcia (moja) nie wiedząc, że Milka jest blisko, powiedziała do męża: "Jeżeli już któraś musiała umrzeć, to lepiej, gdyby to była Mila". Ten uraz nosiła mama do starości... Sto lat temu panienki musiały umieć grać na fortepianie, malować, wyszywać. Mama chodziła na lekcje muzyki, przyczem Jan - był taki w domu, poczciwy i przydatny - nosił za nią teczkę z napisem "MUSIK", nie do pomyślenia było, by chodziła sama. Niestety, nauka rysunku, na czym zależałoby cichej i utalentowanej Milce - zarezerwowana była dla dwu starszych, Maryli i Julii. Pewno dziadek nie nadążał już z wydatkami.
I jeszcze migawka: długi stół w mrocznej jadalni na Ossolińskich 13 (we Lwowie oczywiście !) Obiad. Córeczki rzędem, rodzice - a moi dziadkowie - na honorowych miejscach. Dziadek Karol chorował na żołądek, stałym menu był rosół i sztuka mięsa; u nas w domu bywało to bardzo rzadko, mama miała już awersję do tego zestawu. Gdy trzeba było niekiedy jakiegoś drobiazgu  przy posiłku - łyżkę, sól - wszystkie panny unosiły się ochoczo lecz symbolicznie z krzeseł, ale tylko Mila wstawała i załatwiała sprawę. Rozmowy toczyły się dla treningu po francusku. W porze dokładek mama wyciągał talerz i prosiła: "de la sauce et des pommes de terre".
Teraz, gdy chciałabym napisać choć trochę o dzieciństwie Ojca, widzę że wiem o tym odcinku jego życia bardzo mało. Pamiętam takie opowiadanie: jakaś akcja w domu do której natychmiast nieodzowny był młotek. Podnieceni Dziadek i Babcia (t. j. rodzice małego Romka, a mego ojca) szukając tego narzędzia przetrząsnęli już wszystko - nie ma ! Na ganku bawi się Romuś, ma 3 lub 4 lata. "Widziałeś mały młotek?" "Ten maaly mlootek..." dochodzi z dołu powolutku, rozciągnięty do niemożliwości, ale obiecujący początek zdania. Długa, długa przerwa, wstrzymane oddechy, oczy wpatrzone w malucha. "Nie wiem". - kończy wreszcie zdecydowanie, ale flegmatycznie.
Ojciec miał brata Zdzisława, starszego o 10 lat i dwie siostry, Jadwigę i Władysławę. "Dwa brylanty i dwie perełki" - to wymowna ocena Babci. prawie nic nie wiem o Dziadku Władysławie Słuszkiewiczu. Był geometrą, stąd w w stałych rozjazdach, a rodzina nie raz zmieniała siedzibę. Ojciec mój urodził się w Brodach, co uważał za dyshonor, zwłaszcza odkąd w dowodzie osobistym stało napisane "Brody ZSRR".
Zawód Dziadka, mający związek z ziemią i wsią, rzutował na rodzinny jadłospis - dominował drób, żadne flaczki, wątróbki, nereczki nie wchodziły w rachubę, tego się po prostu nie jadło  i to przyzwyczajenie ojca mama moja szanowała również w naszym domu. Babcia, żona Władysława, a matka mego ojca, z domu Patraszewska, wyszła za mąż mając 16 lat, a w talii 47 cm. (Trzeba zrobić kółko tego wymiaru z centymetrówki, aby to sobie uzmysłowić, hej! no, ale może to też sprawa gorsetów). Opowiadała kiedyś, że niedługo po ślubie stanęła w obliczu konieczności upieczenia chleba. Pomoc domowa młodej mężatki miała akurat też 16 lat i to samo doświadczenie. Wysiłek umysłowy i fizyczny był niewspółmierny do wyniku, to co wyszło z pieca było najwyżej "chlebopodobne" i nie zyskało aprobaty pana domu. Na szczęście był pogodnego usposobienia i w trójkę zaśmiewali się z zakalca.
O matce ze strony ojca mego mówiło się "Babcia Nadól". Miała na imię Kamila, była okrąglutka - owe 47 cm były tylko wspomnieniem - pogodna, życzliwa światu i ludziom. Dlaczego "Nadól"? Mieszkaliśmy przy ul. Mari Magdaleny 3 (Lwów naturalnie !) w posażnej kamienicy mojej mamy. Zajmowaliśmy 6 pokoi na pierwszym piętrze, a Babcia trzy na parterze. "No dzieci idziemy do babci na dół". Szliśmy chętnie, uważając za rzecz oczywistą, że "na dół" jest jej imieniem własnym. Wtedy i jeszcze długo potem, byłam przekonana, że "Babcia" to osobny rodzaj ludzi. Są po prostu dzieci, dorośli i babcie, jako formy stałe, tak jak wśród innych stworzeń bożych istnieje równolegle biedronka i słoń. Ja, mała Akusia, za ileś tam mnogo, mnogo lat zamienię się w Babcię? Co za pomysł! wykluczone, ausgekluczt! To rozumowanie, a raczej jego nieobecność, jest zapewne ściśle związana z brakiem świadomości upływania czasu. To co jest - będzie zawsze. I mimo dosadnych doświadczeń na przestrzeni dziesiątek lat, tylu bolesnych a nieodwracalnych odejść przestawiających zasadniczo życie - ta postawa tkwi we mnie do dziś. Może nie dałoby się wcale istnieć, gdyby nam towarzyszyła stale pewność zbliżającego się dnia, gdy po człowieku pozostanie pustka, przeniesie się w inny wymiar, zostawiając garść ważniejszych  i błahych śladów swego przejścia, wspomnienia, które ktoś  kiedyś może zanotuje, tak jak ja to robię teraz o rodzicach.
Wracam więc do nich. Jak mówiłam, poznali się jako dzieci. Ojciec skończył studia, rolnictwo w Dublanach, Hochschule fur Bodenkultur we Wiedniu, wodno -melioracyjny wydział Politechniki lwowskiej - aż dziw, że mu się to w czasie zmieściło. A do tego trzeba doliczyć niemało godzin na życie studenckie. Był prezesem Chóru Akademickiego, dawali koncerty we Lwowie i na prowincji, przy okazji bale sławne w okolicy. Ojciec był  znakomitym wodzirejem, w karnawale zapisywano się do niego w kolejce.


/Emilia Winiarz - w stroju balu kostiumowego ok 1912 r Lwów
/Roman Słuszkiewicz -w stroju balu kostiumowego ok 1912 r Lwów/

Trudno porównać zabawę z przed blisko wieku  do dzisiejszych. Jaskrawym wyrazem tej róznicy jest charakter muzyki. Słodyczy melodyjnego walca obca była agresja, mazur był junacką energią, anie hałaśliwym, rozbijackim rytmem. Czekano na te bale, gwarancję świetnej rozrywki, bo członkowie chóru byli znakomitymi tancerzami i stosowali zasadę: "żadna panna nie siedzi pod ścianą". Kiedyś, po takiej imprezie wiązanej koncert - bal, któryś z chórzystów dopominał się: "słuchajcie, należy mi się premia, w końcu toja prawie cały czassuwałem tę szafę". Chodziło o mało urodziwą, ale za to puchatą córkę miejscowego dygnitarza.
A Milka? W tym okresie zapewne głównie czekała. Na spotkanie na balu, na pocztówkęz wyjazdu służbowego. I pisała wiersze. Jeden z nich wydrukowała lwowska gazeta polityczno - społeczno - literacka "PRZEGLĄD", pod pseudonimem tylko, jakżeby inaczej, zważywszy usposobienie mamy. I to pomimo listu redaktora naczelnego (zachował się do dziś, list, nie redaktor, he'las!)  który pisze m. in.: "Wiersz podoba mi się bardzo .. dlaczego nie podpisać imieniem i nazwiskiem .. ludzie dowiedzieliby się, że to pani jest  tak utalentowana .. i rodzicom byłoby przyjemnie..."  i   "Wyrazy wysokiego poważania i admiracji dla Jej talentu" podpis Ludwik Masłowski.
Wiersz cytuję w całości. Jest dla autorki charakterystyczny.

MAŁY FELIETON

Ty jeden.
 Mówią - że wzrokiem przyjęte wrażenia
To, co zachwyca i to co zajmuje,
Jak obraz żywy przed okiem się snuje,
Gdy nas noc cicha wiedzie w kraj marzenia. -  
Ja kiedy do snu idę s świat uśpionych,
I spocząć pragnę po dnia walce długiej,
To przed zasłoną mych powiek spuszczonych
Stoisz Ty jeden ...
Mówią - że myśli są jak księga duża,
W której czytamy to, co dawniej było,
To, co nas z życiem ziemskim zespoliło ...
Najskrytsze myśli ona man wynurza.
Mojej pamięci księga barwna, żywa, 
W jednem się miejscu zawsze mi otwiera,
I w jednem miejscu wciąż mój wzrok spoczywa
Tam, gdzieś Ty jeden ...
Mówią - że serce to skarbnica złota,
W której mieszkają ci, co nam są blizcy. -
W mojemby sercu mogli mieszkać wszyscy,
Wszystkim bym serca otworzyła wrota!
Lecz czyjeż mogę w niej złożyć imiona?
Komu pierwszeństwo dawać w tym przybytku?
Kiedy skarbnica po brzeg zapełniona,
A w niej Tyś jeden ...
                                     Mikado.
Lwów, 28 stycznia 1910. 

A oto pocztówka z tego  samego okresu, wysłana z Kołaczyc, znaczek za 5 halerzy z Franc Józefem i króciutka treść:
"Z głębi ukończonego zbiornika szlę Pani dużo serdecznych "wodociągowych" pozdrowień -"Roma"
(Właśnie "Roma", a nie Roman i "Roma" nazywać się będzie kiedyś villa w Orłowie).  Pewno nasz przyszły Tatuś w tychże Kołaczycach miał zlecenie "wodno-melioracyjne". Sławna też była wieś WOLA GOŁEGO, w której wójtem był pan Kołotyła. Rzecz sama w sobie nieszkodliwa, ale wypisywać ten adres na kopercie do narzeczonego, musiało Milkę przyprawiać o rumieńce! Autentyczne i jakże nieromantyczne! 
Pobrali się w lipcu 1912. Cichy ślub, podróż do Włoch. Milka porównywała swój stan radosnej niecierpliwości z potokami łez  starszej siostry  Maryli w takich samych okolicznościach i miała prawie wyrzuty sumienia, niepokój - skąd tak różne reakcje? A Maryla po prostu nie była zakochana.
Cóż było dalej? Wojna, 14 rok. Powołanie ojca do służby wojskowej przy fortyfikacji Wiednia, co jako uboczny rezultat dało wpis  w mojej metryce już nie Brody, ale stolicę Austrii. Powrót do rodzinnego miasta, wojna ukraińska, odznaczenie za obronę Lwowa, 20- ty rok.

Ojciec był jakbyśmy dziś powiedzieli, urodzonym biznesmenem, równolegle z zawirowaniami historii  zakłada spółkę "OIKOS" parowa fabryka stolarska. Sa zdjęcia z uroczystego  poświęcenia w 1918 r. Energiczny i przedsiębiorczy mówił "Sich regen bringt Segen" (takie austryjackie gadanie, w wersji polskiej, coś jak "działaj, a będą rezultaty")  i znów gdzieś jechał.  Do założonych filii OIKOS'a, do jego największego oddziału  w Gdańsku.
Przy sposobności budował dębowy domek w Orłowie, naszą późniejszą bazę wakacyjną, kupił Grajów - 100 morgów i dworek cud jak z obrazka. Tam też "po drodze" postawił młyn, skąd płyną prąd do dworu. W dwudziestym roku na wigilię, młyn ten spłonął i w ten sam dzień urodził się mój starszy brat, Romek.   
Grajów był esencją uroków wiejskich: stawek, sad, konie i inne potrzebne zwierzaki, sygnaturka dzwoniąca na Anioł Pański, alejka wjazdowa, a na jej początku dwa słupki zwieńczone  kamiennymi kulami. Na zdjęciach z tej naszej "dworskiej epoki" - tłumy gości, są na ganku, w parku, na dobudowanej długiej werando - jadalni, krewni i znajomi królika, ze strony mamy, ze strony ojca, przyjeżdżali z kraju i z zagranicy na wakacje do Romków, do nich można, na wsi wszystko bez kłopotu. Byli kochani, mile widziani, serdecznie goszczeni.
Nie powiedziałam dotąd gdzie leżał ten najmilszy Grajów: pod Krakowem, 7 km od Wieliczki. Trasę Lwów - Grajów pokonywała lancia, otwarty wóz z dachem "na życzenie", sześć miejsc, ojciec przy kierownicy, w połowie drogi nocleg. Natomiast do Wieliczki jeździło się co jakiś czas na zakupy, końmi i bryczką, koło kurhanu, młyna, krętą i falistą bita drogą. Główny przystanek był na rynku. Mama działała jako zaopatrzeniowiec, my siedzieliśmy w ekwipażu, przed sklepem pana Teodora Sapińskiego. Ciekawe, minęło przeszło pół wieku, a dotąd pamiętam, że wspak czytało się to: IKSŃIPAS RODOET. Trochę niesamowitą atrakcja był skaczący pan - czarna peleryna do ziemi, kaptur. Urodził się z jedną nogą i bez rąk nieszczęśnik, żył pewno z grosiwa, które mu liczni zwiedzający kopalnię soli turyści wrzucali do kieszenio- torby. Cóż poza tym? Rzeka Raba i basen kąpielowy, bridż i strzelanie z łuku, rydze i moja pierwsza wystawa obrazów. Przedstawiały się nieźle na tle olśniewająco białej ściany, mimo nietypowej lokalizacji, mianowicie w ... no mniejsza o szczegóły. W sumie doskonałe wakacje. Jednak był to - co tu gadać rodzaj pensjonatu i mimo licznych pomocy domowych i młodych wtedy lat mamy, nadeszła chwila strajku. Mama poprosiła o urlop: już dłużej tak nie może, nie chce, dziękuje. No i ojciec sprzedał Grajów. Byliśmy tam po wojnie, sam smutek i ruina ...
Zaczął się okres wakacji nad morzem i pracowitych szkolnych zim we Lwowie. Rozkład jazdy dziejów ludzkości nie przewidywał na razie wojny., ale to przecież nie jedyna możliwość wymuszania zmian na losach poszczególnych ludzi, rodzin, czy narodów. Równie dobrze może to być powódź, wybuch wulkanu, zaraza morowa, lub jak w naszym wypadku - spadek funta angielskiego. Odbiegłabym zbyt daleko od głównego tematu, chcąc to tu wyjaśnić, dość, że od 1934 r. zamieszkaliśmy na stałe w Orłowie, w drewnianym letnim domku, pożegnawszy - zdawało się - Lwów na zawsze.
W 1939 r. byliśmy już, cała piątka, jeżeli nie starymi Kaszubami, to przynajmniej pomorzakami z krwi i kości.  Ojciec, z łatwością jaką miał zawsze, po okresie wykładów z rolnictwa, melioracjach, eksporcie mebli, tuczarni drobiu - przerzucił się na Stocznię. A ponieważ pracował z głową i zapałem, choć wyznaczony na jej likwidatora wyprowadził przedsiębiorstwo ze stanu upadku do ponownej zdolności produkcyjnej. Matka wciągnęła się do pracy społecznej, a w sezonie- o złośliwy losie ! - prowadziła mini - pensjonat. Malutka "Roma" musiała pomieścić na zmianę i gości płacących i krewnych, jako że były to lata chude, "manco di valutta". Bracia - Szkoła Morska, gimnazjum "Orle Gniazdo". Ja Pomorska Szkoła Sztuk Pięknych, gdańska Politechnika, redakcja "Kuriera Bałtyckiego".
I tak, wśród relacji i dywagacji dobiliśmy do drugiej wojny światowej. Wrzesień 39. Ojciec znany ze swojej działalności w Stoczni, w Towarzystwie Przyjaciół Orłowa, w Związku Zachodnim, znalazł się na hitlerowskiej liście przeznaczonych do likwidacji. W dniu wybuchu wojny był w Warszawie, w sprawach Stoczni właśnie. Roman Słuszkiewicz junior został na jego miejsce zaaresztowany. W okolicy Częstochowy uciekł z wagonu pociągu towarowego jadącego do Oświęcimia.
Metą dla wszystkich był Lwów.
/stoją Tomek, Romek, Beata, siedzą Roman Słuszkiewicz senior, Emilia jego żona ok 1940 r. Lwów/
Lata okupacji. Cudem ominęła nas wywózka do Kazachstanu, a pasowaliśmy tam "jak ulał", prawnie nie byliśmy już lwowiakami, "bieżeńcy", uciekinierzy. Ojciec pracował w fabryce mebli, bracia jako kelnerzy i dozorcy nocni, ja w muzeum higieny, a gdy w 1941 instytucję tę rozwaliła bomba - w fabryce ceramiki. Mama chodziła o świcie zdobyć mleko na rogatkach, o 3-ciej w nocy zajmowała kolejkę przed szewcem, by dać podzelować rodzinne buty. A nad głowami przewalały się fronty, daleko od absorbujących dolegliwości okupacyjnej egzystencji decydowała się bez nas przyszłość świata. Wciągnięci przez bezduszne, rozpętane szaleństwo znikali na zawsze przyjaciele, od kuli wymierzonej w kark, zbłąkanego odłamka, z głodu, zagubieni wśród obcych nawet mapom bezkresów, pod prysznicami, z których tryskała śmierć. Surrealistyczny bezsens wyrywał z bezcennych chwil istnienia, kawały czasu nie do odzyskania.
W końcu z jałtańskim hukiem spadła po raz drugi żelazna kurtyna, zostawiając ukochany Lwów po czerwonej stronie. Pozostał jedyny wypróbowany scenariusz: kierunek Orłowo. "Wracamy do Gdyni" - wielkie litery kredą na wagonie towarowym repatriantów. Przed nami - któż by to odgadł wtedy - pół wieku wolności - niewolności, Polski - niepolski. Pięć osób, członków tej samej rodziny, pięć różnych życiorysów powojennych, dałoby znów "na przykładach życia", wgląd choć częściowy w prawdę tego okresu. Ale nie o to przecież chodzi.
Ostrogę do mojego pisania dał telefon (zagraniczny) mego brata Tomasza. Chodziło mu o rodziców, czy oni oboje Emilia i Roman, zmienili się psychicznie na starsze lata. A dożyli każde do 84 roku życia i ja byłam z nimi do końca. Więc poniosły mnie wspomnienia. Ich kręty strumyk biegł biegł bezładnie po epokach, zatrzymywał się przy różnych postaciach, epizodach, niekiedy bez znaczenia. Nie było to zamierzone, ot pamięć, której puszczono lejce, pilot w TV przyciskany na chybił - trafił, wybierający fragmenty obrazów z kilku kanałów, jedne jaskrawo wyraźne inne nieostre, bezbarwne.
 Zresztą to chyba dobrze, że tak się stało. Żyje się przecież chwilą bieżącą, przeszłość odłożona jest osobno, pakiet związany wstążeczką na  kiedyś, gdy będzie czas. Dzięki temu pytaniu łatwiej będzie zrobić rzetelne zestawienie, jacy byli Oni, nasi rodzice, w młodości i o zmierzchu. Zakręcam więc kran ze wspominkami, by opracować zebrany materiał, wyciągając wnioski.
Ojciec: zmysł organizacyjny, energia w doprowadzaniu spraw do końca, przedsiębiorczość, pomysłowość. Również pogoda ducha i umiejętność stwarzania sympatycznego klimatu w rodzinie, w miejscu pracy. Pozytywny stosunek do ludzi, trafny sąd o nich, łatwość nawiązywania kontaktu - te cechy zachował do późnej starości, z poprawką jedynie na tempo, zwolnione w ostatnich latach w związku z gorszą kondycją fizyczną.
/z Beatą w Zakopanym na Gubałówce  X 1962r./

Zasadniczo usposobienie nie zmieniło się ojcu. Był w dalszym ciągu pełnym werwy wodzirejem i choć inne były okoliczności - podejście do życia pozostało takie same. W okresie kolejek sklepowych, w zatłoczonych środkach masowego przewozu, tam gdzie stał , ludzie wokół rozluźniali się, często słychać było śmiech, bo starszy pan powiedział coś dowcipnego. rozładował zgryźliwe nastroje. Taka scenka: kolejka elektryczna, tatuś lat 73, stoi,młody człowiek wygodnie na ławce. "Niech pan siedzi, niech pan siedzi, jeszcze się pan nastoi jak pan będzie starszy". Imponował mi, gdy  już dobrze po siedemdziesiątce, zabrał się do wykładów z melioracji w rolniczej szkole w Pruszczu,  po dziesiątkach lat braku styczności z tą dziedziną. I wtedy, gdy przy operacji onkologicznej stwierdzono przerzuty nienadające się do zabiegu, a lekarz dawał 2 - 3 lata życia - ojciec z żelazną konsekwencją stosował hubę, zioła, własną terapię autosugestii, "co dzień staję się zdrowszy pod każdym względem". Sądzę, że tylko dzięki temu żył jeszcze 11 lat w dobrej formie, chodził na spacery, do kawiarenki, czytał. Nigdy nie używał zwrotu "jestem stary". Mówił najwyżej  "już nie jestem taki młody". Mając za sobą 50 lat pracy , dalej wykazywał niespożyta chęć działania. Udzielał się społecznie.  Śladem są dyplomy. Rady Miejskiej Sopotu, Sp-ni "Społem", nagroda Ministerstwa Rolnictwa za usprawnienie melioracji Żuław. Natomiast nie umiał mówić o uczuciach, czuł się skrępowany okazując je. kiedyś za naszych dziecięcych lat dopadła nas szkarlatyna. mama z dwójką starszych odizolowała się na parterze , Tomek jeszcze zdrowy został na piętrze z ojcem i nianią. Mama opowiadała z rozczuleniem , jak przyszedłszy do mieszkania na górze zastała męża s synkiem w ramionach w najczulszej komitywie. Nie miał tego zwyczaju, za żadne skarby n. p. nie poszedłby na spacer pchając wózek z maluchem. Tu trzeba jednak wziąć poprawkę na ówczesne zwyczaje. Choćby to, że jedyne paczki jakie wypadało nosić panu w meloniku  - to parę ciastek wiszących za sznureczek na końcu palca. Mimo to czuliśmy wszyscy czym byliśmy dla oja. Dziś tym bardziej jasno widzę, że był OK pod każdym względem.

Teraz Mama. Emilia. Jak się rzekło, była nieśmiała, romantyczna, wrażliwa, dokładna, ale nie pedantka, ogromnie obowiązkowa, ktoś określił to nawet jako "zapalenie sumienia". Zamążpójście pozwoliło jej rozwinąć skrzydła, powściągliwie używane w rodzinnym domu. Nabrała pewności siebie. Była dobrą towarzyszką życia w okresach trudnych niewymagająca dla siebie przystosowała się bez narzekania do skromniejszego mieszkania, mniejszej ilości  pieniędzy. Gdy trzeba było z sześciopokojowego lokum i trzyosobowego fraucymeru ograniczyć się do "Romy" (bez ogrzewania za to z koniecznością przeprowadzek do jakiegoś pustego zimą pensjonatu !) i jednej pomocy domowej - zniosła to pogodnie. Była to zresztą fraszka wobec, później - warunków wojennych, a nawet początków trzeciej Rzeczpospolitej. Widzę matkę zawsze czynną, starannie ubraną, włączającą się w miarę sił i umiejętności w utrzymanie domu. Sprawiało jej przyjemność i dawało satysfakcję, gdy mogła zarobić robótkami ręcznymi via "Cepelia", specjalność - rękawiczki. opis wykonania ich był nawet drukowany  ze zdjęciami w "Przyjaciółce".      Ona utrzymywała korespondencyjny kontakt z całą obszerną rodziną. Pisywała też wiersze, jak kiedyś. I jak kiedyś najważniejszy był On, Romek, na pierwszym miejscu, przed dziećmi, zaraz za Panem Bogiem. Nie bez znaczenia na pewno była wiara, chrześcijaństwo w najpełniejszym, pięknym znaczeniu, prześwietlające ich życie od wewnątrz , w sposób oczywisty i naturalny.
Nie wiem czy jestem dość obiektywna, gdy powiem, że oboje, ci nasi Rodzice, byli wyjątkową parą, kochającą się bez burz i zgrzytów  przez 55 lat małżeństwa. Uważam że ich osobowość, charakter, postawa życiowa, przekonania - to wszystko co stanowi o indywidualnej  wartości człowieka - nie zmieniło się do końca pobytu w tej rzeczywistości.
                                                                                       Quod demonstrandum erat.

Sopot, 25 maja 1995 r.
 Napisałam na "zlecenie"  mego Brata Tomka  /vide tekst/, wypadło to nieco przydługie, ale co zrobić  - długopis nie sługa, jakoś samo się pisało. I osobiście nie żałuję  tego spojrzenia za już spuszczoną kurtynę, w  "pomrokę dziejów".
                                      Beata