Historia jednej drukarni i szesciu córek drukarza

/Opowiadanie Beaty/
Aby ją opowiedzieć muszę się cofnąć o 200 lat, ściśle mówiąc do roku 1796. Wtedy właśnie mój pra-pra-dziad Karol Wild założył we Lwowie "Buch und Musikalienhandlung" i skład nut. Było to w okresie germanizacji Galicji przez Austrię. Wyżej wymieniony pra-pra-dziadek ożenił się z "jakąś" Meierówną (nie wiem dlaczego mówiło się "jakąś"). Mieli trzy córki:  Karolinę zamężną za Janem Boguszem, Michalinę zamężną za Michałem Żarskim, architektem i radnym miasta Lwowa, oraz Teklę, która wyszła za aptekarza w Brodach (nazwiskiem Kościcki).
Po śmierci żony (Meierównej z domu) Karol Wild ożenił się po raz drugi, z Marianną Nowakowską, która mu rodzi (uwaga! to preludium do dziejów następnego pokolenia) jeszcze jedna córkę, Julię Oktawię i wreszcie syna, Karola Kazimierza, późniejszego dziedzica księgarni. Julia natomiast zostaje żoną Edwarda Winiarza (1812 -1892). Dziś powiedzielibyśmy, że był to człowiek z branży - jest księgarzem, drukarzem i wydawcą, od 1840 r. również właścicielem księgarni i wypożyczalni książek, założył pierwszy we Lwowie gabinet rycin. W 1848 r. wspólnie z teściem, Karolem Wildem, zakładają drukarnię. Odpowiedni lokal znajdują przy ul. Ossolińskich. Drukarnia dotrwała pod tym adresem do końca drugiej wojny światowej. Po śmierci ojca, Karol Kazimierz syn i Edward zięć, pracują równolegle prowadząc księgarnię i drukarnię. Przy ul. Dominikańskiej znajduje się "Ekspedycja nakładów Edwarda Winiarza". W naszej rodzinie przechowujemy drukowany nekrolog Karola Kazimierza Wilda z opisem jego zasług dla kultury polskiej, wydawał bowiem własnym kosztem i na własne ryzyko dzieła naukowe Szajnochy, Szujskiego i in. Edward Winiarz jest głównym wydawcą komedii A. Fredry; drukuje i wydaje czasopisma: "Świt", "Dzwonek", "Nowiny", "Gmina", "Kalendarz Powszechny Galicyjski".
 A teraz następne pokolenie, syn Edwarda,  Karol Winiarz, mój dziadek  /1847 - 1911/. Uczęszczał do świeżo otwartej Politechniki Lwowskiej w r. 1870 i odbył praktykę we wzorcowej wielkiej drukarni we Wiedniu. Nieoczekiwany uśmiech Fortuny będzie miał wpływ na dalsze życie zawodowe Karola. Oto na los premiowanej długoterminowej pożyczki Austriackiego Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego (listy zastawne), los kupiony kiedyś przez dziadka Edwarda - pada główna wygrana" sto tysięcy guldenów!
Mój dziadek, Karol Winiarz, użył część na niego przypadającej wygranej na rozbudowę drukarni, dotąd niezmechanizowanej. Żeni się z Karoliną (oczywiście! to imię dominuje w rodzinie) Bogusz. To krewna przez owego Jana Bogusza, męża jednej z czterech córek Karola Wilda, też Karoliny (przepraszam cię czytelniku, to powtarzające się cięgle imię wprowadza zamieszanie, ale to już nie wina skryby, którym jestem, chcę być wierna przekazom).
Ich znajomość, mego dziadka Karola Winiarza i babci Karoliny Bogusz, datowała się od dawna, a pierwsze spotkanie nie było banalne: babcia akurat raczkowała pod stołem, gdy do Wiednia przyjechał daleki kuzyn ze Lwowa. Ani myślał, że maleństwo będzie kiedyś jego żoną. Różnica lat wynosiła osiemnaście. Związek był udany, a wychowana we Wiedniu Boguszówna herbu Ziemblice - w kaplicy Sobieskiego na Kahlenbergu można oglądać ten herb pięknie wymalowany, wśród innych, należących do rycerzy polskich, co to na odsiecz Wiednia przybyli - więc panna Boguszówna uczy się polskiego przy mężu, we Lwowie. Do śmierci zresztą będzie mówiła z nieco obcym akcentem i rozkosznymi błędami, n.p. "idę do kościele", co jest wybaczalne zważywszy naszą paskudnie skomplikowaną gramatykę. Wszystko jest O.K. - żeby tak wprowadzić akcent z 1995 roku. Chodzi tylko (znowu) o następcę, spadkobiercę drukarni. Niestety jak w poprzedniej generacji, jest kolekcja córek. Kolejno przychodzą na świat: Maria, Julia, Helena, Emilia, Janina i jakżeby inaczej  - KarolinaTu dziadek prawdopodobnie załamał się, a może babci się znudziło - dość, że więcej potomstwa już nie mieli. 

Trzeba teraz choć pokrótce streścić losy tej gromadki, charakteryzują one dobrze czasy w których żyła. Najpierw Helena. Zaczynam od niej, choć była trzecią z rzędu pono najładniejszą i najmądrzejszą, niestety zmarła na szkarlatynę w ósmym roku życia. Było ich teraz już tylko pięć, ale problem poważny dla każdego ojca w owym czasie. Zapewne dziadzio Karol pomyślał "trudno" i zabrał się do wydawania swoich dziewcząt. Pierwsza poszła za mąż Maryla. Przyjęła oświadczyny lekarza Antoniego Sabatowskiego i wśród łez panny młodej odbył się ślub. Dlaczego wśród łez? Nie chciała go po prostu, co z tego, że na stanowisku, że z dobrej rodziny, że porządny człowiek, nie chciała i płakała, ale wiadomo - gdyby odmówiła poszłaby zaraz po mieście fama "te Winiarzówny wybrzydzają" - i co wtedy z resztą córek? Więc Maryla złożyła swoje niezakochane serce na ołtarzu lojalności siostrzanej. Dla rzetelności kronikarskiej trzeba dodać, że małżeństwo było dobre. Maryla swego Tosia pokochała nad życie, mieli dwu synów i córkę. Profesor Sabatowski uważany jest za ojca balneologii polskiej. Oboje dożyli sędziwego wieku i zmarli w Gliwicach dokąd z setkami lwowiaków zaniosła ich fala przymusowych wyjazdów ze swojego miasta, gdzie przeżyli pół wieku w mieszkaniu przy ul. Asnyka.
Potem, w 1912, wyszła za mąż moja matka, Emilia. Małżonkiem został Roman Słuszkiewicz, absolwent Dublan i wiedeńskiej Hochschule fur Bodenkultur i Wydziału Wodno - Melioracyjnego Politechniki Lwowskiej.


Były to czasy, w których kawaler musiał być po studiach i być w stanie utrzymać żonę, nie dożeniał się wśród niedokończonej nauki do mieszkania kandydatki do jego reki. Moją matkę przed ślubem i w czasie ceremonii zżerał niepokój: "coś jest nie tak, Maryla płakała, a ja się cieszę. Co to znaczy?" A oni się z ojcem znali od dziecka i matka moja niczego nie chciała, tylko swego Romeczka. Przeżyli pięćdziesiąt lat szczęśliwie, mimo wojen - pierwsza światowa, ukraińska, 20-ty rok, druga wojna światowa - i tysiące tarapatów.
dworek w Grajowie
Ojciec po okresie meliorowania, zakupił mająteczek koło Wieliczki, ukochany później Grajów. W 18 - tym roku założył fabrykę stolarską "OIKOS" - jeszcze wtedy uczono greki - której filię potem utworzył w Gdańsku, miał tuczarnię i export drobiu, "Drobex". Myślę, że z usposobienia był biznesmenem, a jego hasło - tu kłania się austryjackie gadanie -  było: "rich regen bringt Segen" (w wolnym przekładzie: "kto się rusza ściąga na siebie błogosławieństwo") - i znów gdzieś jechał. Inna rzecz, że pierwszy od 300 lat spadek funta, waluty głównej importera, uniemożliwił istnienie "Drobexu" i stąd po sprzedaniu posażnej kamienicy, parceli i co tam jeszcze było - wylądowaliśmy na Wybrzeżu, w Orłowie. Stała tam nasza stała baza wakacyjna, willa "ROMA", produkt budującego drewniane domki "OIKOS'u", odtąd 1935 - do wybuchu wojny - nasz dom na stałe.

 willa  Roma w Orłowie
Ojciec został wyznaczony na likwidatora Stoczni Gdyńskiej. Tak! Były takie pomysły. Ale likwidować? To nie on. Nieproszony dźwignął przedsiębiorstwo do etapu ponownej produkcji, znów zaczęto budować i wodować: na początek małe jednostki.
Była nas trójka, dwu braci i ja. Zaczęliśmy się już czuć pomorzakami: Szkoła Morska, gimnazjum orłowskie "Orle gniazdo", Politechnika Gdańska, pomorska Szkoła Sztuk Pięknych Szczeblewskiego, "Kurier Bałtycki", moja pierwsza w życiu praca. Byliśmy wszędzie i już tak "u siebie" jak kiedyś we Lwowie. No i Big Bang września 39 r. Gdzie się podziać ? Do Lwowa. Różnymi drogami zjechaliśmy się w tym mieście naszego początku. Brat Romek uciekł z transportu do Oświęcimia, gdzie znalazł się zamiast ojca, członka Związku Zachodniego, ojciec z Warszawy, ja z matką i młodszym bratem Tomkiem też jakoś dotarliśmy.
W 1945r. ojciec, jako jeden z pierwszych, wrócił na Wybrzeże. Domku już nie ma, zniszczony, ale przywiózł z sobą zapał i kolegów, jako spółdzielnia inżynierska ratują od doszczętnego zawalenia najbardziej zagrożone zabytki Gdańska. Na pół wieku stajemy się Wybrzeżowiczami.
Zostało jeszcze zbyt wiele córek Karola Winiarza, by móc sobie pozwolić na więcej szczegółów. Zajmijmy się więc następną do wydania, Julią, tak zwaną "Lisią". A przy okazji: nie ma to jak małopolskie zdrobnienia ! Istna kuracja odmładzająca:  byłeś "Niuniem" w powijakach - zostaniesz nim do osiemdziesiątki. Znam Bziabzię, to chyba zdrobnienie od Wandy, ma dziś tyle co Niunio i nic - Bziabzia.
Wychodzi zatem za mąż też Lisia, za lekarza, Stanisława Progulskiego, znakomitego pediatrę i złote serce; mają - to już chyba tic rodzinny - również dwu synów i córkę. Wuj Progulski jest fotografikiem - amatorem, miewał wystawy zagranicą, jeździł do Niemiec na zjazdy lekarskie, zna świetnie niemiecki. Toteż, gdy w 1941 wkraczają do Lwowa przedstawiciele Hitlera, profesor wyciągnął spod  łóżka podręczną torbę zawierającą drobiazgi osobiste, słuchawki, to co uważał za przydatne w razie  nocnej wywózki na wschód przez NKWD, wyprostował się psychicznie, bo przyjechali ci "kulturalni z Zachodu". I właśnie wtedy, w lipcu 41, zabrali go z synem Andrzejem, zginęli obaj, zamordowani na Wólce...
Cóż dalej ? Jeszcze dwie córki zostały. Janina, tak zwany "Kielu", zdrobnienie od "Jankielek" - wyszła za mąż za Zygmunta Glixelli, był prokuratorem w sprawach PKP; słoneczny, że do rany przyłożyć, nieco ułomny, skrzywienie kręgosłupa. Ale jako prokurator, wszystko jedno, że tylko "od kolei", zabrany do kopalni w Donbasie zmarł tam z wycieńczenia i pokonany tyfusem.
Wreszcie Karolina Winiarzówna, żona Witolda Bełzy, bratanka Władysława, tego od "Kto ty jesteś? Polak mały" i dyrektora biblioteki w Bydgoszczy. Po wybuchu wojny oni też naturalnie wracają do Lwowa. Zamieszkali z dziećmi (tu wkradł się pewien nieporządek do zdawałoby się ustalonego zestawu progenitury) córką i jednym synem, na Ossolińskich 13. Ciocia Lola Bełzowa, drobniutka, o przepastnych niebieskich oczach, uosobienie  opanowania i spokoju co tworzy korzystny kontrast do wybuchowego temperamentu wuja Witolda - lubiła biżuterię. Kiedy po Stalingradzie wiatr historii zmienił kierunek i Armia Czerwona ruszyła na Berlin, po drodze posypały się też bomby na Lwów. Akurat była noc. Cioteczka Lola tak jak stała rzuciła się do piwnicy, "precjoza" zostały na "nachtkasliku". Niczego naturalnie nie dało się znaleźć w gruzach do dna rozoranego domu. Drukarnia pono nie ucierpiała. Bełzowie w 1945 r. wracają  na posterunek do Bydgoszczy.     
Ponieważ losy dzieci Karola Winiarza zostały już zanotowane, wróćmy do tematu numer jeden, do drukarni. Po śmierci dziadka mego w 1911 roku, odkupił ją długoletni pracownik, Józef Kozak. W parę lat później, chyba po zakończeniu wojny w 1918 r. sprzedał ją w całości  Zakładowi Naukowemu im.Ossolińskich, mającemu obecnie swą siedzibę we Wrocławiu. I to byłby koniec części oficjalnej.

 Nie mniej mam ochotę dodać jeszcze drobiazgi z moich wspomnień, dotyczące Ossolińskich 13. Pamiętam n.p. odwiedziny u Babci Winiarzowej, miałam pewno 10 lat. Jadalnia była mroczna, wisiał tam obraz dużych rozmiarów przedstawiający damę z wtulonym w  fałdy  jej spódnicy chłopcem. Chłopiec miał na imię Edward i zginął w powstaniu. Dziś ze znalezionych rodzinnych notatek, znam daty obejmujące jego życie: 1837 - 1863. Był to brat Karola - syn Edwarda Starszego. Z jadalni było wyjście na ganek z drewnianą podłogą, prowadził do pokoju służbowego. Stałam długo na tym ganku  patrząc w dół na podwórze i oficynę. Przez oświetlone okna widać było uwijających się drukarzy, ciemne sylwetki zatopione w złotawym świetle. I jeszcze, z zacierającej kontury mgiełki dawnych lat wyłania się  zabawny wierszyk przekazany mi kiedyś przez matkę. Obiegał rodzinę, a zapewne bawił i jej lwowskich znajomych. Otóż Karol Wild senior przyjaźnił się z panem Grossem - imię jego zaginęło w pomroce dziejów. Ci dwaj panowie, a musiało to być jeszcze za kawalerskich czasów późniejszego księgarza, postanowili pojechać do Ameryki, zarobić i trochę świata zobaczyć. Wyprawa zakończyła się fiaskiem, jeśli nie liczyć podsumowującego ją wierszyka, który przetrwał życie obu podróżnych i w pewnym sensie ich unieśmiertelnił:
"Pojechali Gros i Wild, a wrócili Klein i Mild". 
Co się wykłada z austriackiego na polski: "Wielki i Dziki na starcie, a po powrocie Mały i Łagodny".
Tak to, trochę z zapisków i notatek, trochę z wywołanych na powierzchnię pamięci głęboko ukrytych wspomnień, powstał jednolity fragment. Można go wmontować w całość, którą nazwalibyśmy: 
DAWNY   LWÓW 


Spisałam w oparciu o notatki Cioci Janki Winiarzównej - Glixelli, "Encyklopedię wiedzy o książce" [wyd. Zakł. Naukowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, r. 1971 str.2572] oraz przekazane mi przez moją matkę Emilię wiadomości i własne wspomnienia. 
                                                     Beata Słuszkiewicz - Kaczorowska                          Sopot, luty 1995

Rękopis przesłałam red. Jerzemu Janickiemu do Warszawy, do III-go  tomu "Alfabetu Lwowskiego".


Notatka Beaty o rodzinie Karola Winiarza:
Ojciec Karola Winiarza, znany drukarz lwowski, posiadający w Rynku własną drukarnię, składa w 1876r. ofertę w Zakładzie Ossolineum o dzierżawę Drukarni Ossolińskiej, by wykonywać nakłady książek szkolnych. Syn Edwarda, Karol podpisał 28 III 1878 r. porozumienie z Ossolineum, wydaje i drukuje książki szkolne. Ojciec i syn są wymienieni w wydawnictwie PAN "Wydawnictwo książek szkolnych w Zakł. Narod. im. Ossolińskich 1878 - 1978" (wyd. 1976 r.) około 40 razy.

4 komentarze:

  1. Dziekuje za cenne informacje; posiadam bowiem drugi tom "Rodziny konfederatow" Suffczynskiego, wydany "Z Drukarni E. Winiarza"; niestety, bez strony tytulowej, aczkolwiek egzemplarz pochodzi ze zbiorow "Czytelnia ksiazek polskich J. B. Langego w Gnieznie", No 1848(?). Uprzednio, zgodnie ze sladowymi wpisami ledwie widocznymi pod ex-librisem Czytelni, ksiazka nalezala do prywatnech wlascicieli. Trudno dociec wiec kiedy powiesc byla opublikowana. Chwala Pani Przodkowi, Edwardowi Winiarzowi, za te powiesc, ktora ze Lwowa trafila do Wielkopolski! Tadek Lewicki

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuje za cenne informacje; posiadam bowiem drugi tom "Rodziny konfederatow" Suffczynskiego, wydany "Z Drukarni E. Winiarza"; niestety, bez strony tytulowej, aczkolwiek egzemplarz pochodzi ze zbiorow "Czytelnia ksiazek polskich J. B. Langego w Gnieznie", No 1848(?). Uprzednio, zgodnie ze sladowymi wpisami ledwie widocznymi pod ex-librisem Czytelni, ksiazka nalezala do prywatnech wlascicieli. Trudno dociec wiec kiedy powiesc byla opublikowana. Chwala Pani Przodkowi, Edwardowi Winiarzowi, za te powiesc, ktora ze Lwowa trafila do Wielkopolski! Tadek Lewicki

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydruk ulotek zleciłem drukarni http://www.ccsdruk.pl/. Powiem szczerze, że jestem zachwycony jakością.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń